Po całym dniu spędzonym na łodzi biegniemy na główną ulice naszej wioski aby znaleźć pick- up który zabierze nas do Taungyee, miasta oddalonego o 19 mil, gdzie odbywa się dzisiaj festiwal światła. Jest to doroczne buddyjskie święto, które obchodzone jest hucznie podczas pierwszej pełni księżyca po zakończeniu pory deszczowej. Nie do końca wiemy co dokładnie świętują, ale na pewno, tak jak wszystko w tym kraju jest to ściśle powiązane z Budda. Podobno tej nocy mają zostać wypuszczone w niebo ogromne lampiony. W okropnym ścisku jedziemy godzinę górska droga. Nawet rowerzyści wyprzedzają nasz pojazd, ale w końcu docieramy na miejsce. Szybko okazuje się, że możemy mieć problem z dostaniem się z powrotem do Nyaung Shwe, ponieważ wszyscy kierowcy wszelkich pojazdów biorą udział w festiwalu, który kończy się wielką impreza o 5 rano. Chętnie byśmy nawet zostali gdyby nie bilety do Mandalay, które już mamy kupione, a masz autobus odjeżdża około 5 właśnie. Główną ulica płynie tłum ludzi. Idziemy w tym samym kierunku, chociaż nie mamy pewności po co i dokąd. Wkrótce widzimy świetlny korowód. Setki osób że świecami, konstrukcje z drewna i papieru przed stawiające buddyjskie symbole, wszystko podświetlone niezliczoną ilością świec. Dowiadujemy się przypadkiem, że główną cześć festiwalu zaczyna się późno w nocy, 5 mil za miastem, na którą wybierają się dosłownie wszyscy! Zdaliśmy sobie sprawę, że to może oznaczać dla nas brak szans na powrót do hotelu. Prosimy o pomoc kobietę pracując w zakładzie z aluminium przy głównej ulicy. Ma na imię Piu. Nie jest to zadanie, które można wykonać w 5 minut więc zaprasza nas do siebie. Jest tam kilkanaście innych osób: niemowlaki, babcia, wujkowie itd. Wszyscy chcą nas ugościć najlepiej jak mogą. Zostajemy poczęstowani birmańską mleczną herbatą i słodkościami. Atmosfera robi się na tyle przyjacielska, że jedna z kobiet prosi nas abyśmy odwiedzili również jej dom. Dom okazuje się willa, mają nawet własny komputer! Mąż naszej gospodyni handluje lekami, musi to być dochodowy biznes. Kolejny raz zostajemy poczęstowani herbatą i słodyczami, pada nawet propozycja noclegu. Kierowca zorganizowany przez Piu już na nas czeka. Szybka wymiana maili i w końcu wracamy.
"majtajm" to blog o podróży. Opisuje perypetie, które spotykają mnie i moich towarzyszy w drodze. Mimo wszystko, jest to blog trochę inny, ponieważ podróż w nim zrelacjonowana jest jednocześnie miesiącem miodowym najszczęśliwszych ludzi na świecie: mnie (Agi) oraz Antka. Ponieważ szczęściem trzeba się dzielić towarzyszą nam Ada i Sławek, a od czasu do czasu także inne ciekawe osoby...
Strony
Etykiety
- I Bangkok (4)
- II Birma (21)
- III Tajlandia (18)
- IV Malezja (21)
- Motorcycle for sale (1)
- Przygotowania do drogi (2)
- V Singapur (3)
- VI Kambodża (10)
- VII Laos (4)
- Wprowadzenie (2)
czwartek, 10 listopada 2011
Nyaung Shwe noc 3
Po całym dniu spędzonym na łodzi biegniemy na główną ulice naszej wioski aby znaleźć pick- up który zabierze nas do Taungyee, miasta oddalonego o 19 mil, gdzie odbywa się dzisiaj festiwal światła. Jest to doroczne buddyjskie święto, które obchodzone jest hucznie podczas pierwszej pełni księżyca po zakończeniu pory deszczowej. Nie do końca wiemy co dokładnie świętują, ale na pewno, tak jak wszystko w tym kraju jest to ściśle powiązane z Budda. Podobno tej nocy mają zostać wypuszczone w niebo ogromne lampiony. W okropnym ścisku jedziemy godzinę górska droga. Nawet rowerzyści wyprzedzają nasz pojazd, ale w końcu docieramy na miejsce. Szybko okazuje się, że możemy mieć problem z dostaniem się z powrotem do Nyaung Shwe, ponieważ wszyscy kierowcy wszelkich pojazdów biorą udział w festiwalu, który kończy się wielką impreza o 5 rano. Chętnie byśmy nawet zostali gdyby nie bilety do Mandalay, które już mamy kupione, a masz autobus odjeżdża około 5 właśnie. Główną ulica płynie tłum ludzi. Idziemy w tym samym kierunku, chociaż nie mamy pewności po co i dokąd. Wkrótce widzimy świetlny korowód. Setki osób że świecami, konstrukcje z drewna i papieru przed stawiające buddyjskie symbole, wszystko podświetlone niezliczoną ilością świec. Dowiadujemy się przypadkiem, że główną cześć festiwalu zaczyna się późno w nocy, 5 mil za miastem, na którą wybierają się dosłownie wszyscy! Zdaliśmy sobie sprawę, że to może oznaczać dla nas brak szans na powrót do hotelu. Prosimy o pomoc kobietę pracując w zakładzie z aluminium przy głównej ulicy. Ma na imię Piu. Nie jest to zadanie, które można wykonać w 5 minut więc zaprasza nas do siebie. Jest tam kilkanaście innych osób: niemowlaki, babcia, wujkowie itd. Wszyscy chcą nas ugościć najlepiej jak mogą. Zostajemy poczęstowani birmańską mleczną herbatą i słodkościami. Atmosfera robi się na tyle przyjacielska, że jedna z kobiet prosi nas abyśmy odwiedzili również jej dom. Dom okazuje się willa, mają nawet własny komputer! Mąż naszej gospodyni handluje lekami, musi to być dochodowy biznes. Kolejny raz zostajemy poczęstowani herbatą i słodyczami, pada nawet propozycja noclegu. Kierowca zorganizowany przez Piu już na nas czeka. Szybka wymiana maili i w końcu wracamy.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz