niedziela, 20 listopada 2011

Hpa- an dzien1

Dzisiejszy dzień spędzamy na drewnianej lodzi, płynąc w gore rzeki, w kierunku Hpa- an. jest nas dziesiątka. Nasza szóstka, dwójka Francuzów, Anglik i dziewczyna z Izraela, która zdecydowała się dołączyć dzisiaj rano. Widoczki sa przyjemne, ale za cenę, jaka musieliśmy zapłacić, mogłyby być powalające. Po drodze zatrzymujemy się w dwóch maleńkich wioskach. Pierwsza jest po prostu przyjemna wioska, z klasztorem i pagoda, jakich wszędzie pełno. Natomiast drugi przystanek okazuje się dla nas dużo ciekawszy. W poszukiwaniu toalety, pakujemy się z Ada na teren klasztoru buddyjskiego, a za nami Inga, Antek i Konrad. Wzbudzamy ogromne zainteresowanie i już po chwili pojawia się mnich, który bardziej na migi niż po angielsku sugeruje, ze powinniśmy się wdrapać na klasztorna wierze. Po obejrzeniu panoramy prowadzi nas do głównego budynku. W jednym kacie, mali mnisi oglądają telewizje, pod główna ścianą stoi ołtarz z posagiem Buddy, a w pomieszczeniu obok siedzi grupka kobiet i mnichów, chyba coś jedzą. Część sali jest lekko podwyższona. Z nogami skrzyżowanymi po turecki, w bordowej mnisiej szacie, siedzi tam starszy pan i wygląda na ważnego. To on wydal polecenie, aby oprowadzono nas po klasztorze i zaproszono do środka. Chyba na serio jest ważny, bo wszyscy nad nim sączą. My staramy się traktować sytuacje z jak największą powaga, chociaż momentami nie jest łatwo. Zostajemy usadzeni na podłodze wokół mistrza (dziewczyny o stopień niżej niż panowie) i rozpoczyna się standardowa seria pytań o pochodzenie itp, połączona z dokarmianiem nas ciastkami. Super fajna i super dziwna sytuacja.
 
Podobno jeszcze do niedawna w tej właśnie wiosce zamieszkiwał jeden z "wyższych ranga" duchownych w kraju, który był ogromnym zwolennikiem demokratycznych reform. Niestety już nie żyje, ale jego woskowe popiersie stoi za szybka w klasztornej szafie, a słyszałam gdzieś, ze podobno znajdują się tam tez jego szczątki. Takie plotki!

Po południo docieramy do Hpa- an i zatrzymujemy się w guesthous'ie Golden Sky, prowadzonym przez zwariowana babeczkę i jej męża. Wybraliśmy to miejsce na złość właścicielowi innego guesthouse'u- Soe Brothers, który z racji umieszczenia jego nazwy w przewodniku myśli, ze pozjadał wszystkie rozumy.

1 komentarz:

  1. Nasuwa mi się kolejne pytanie, jak Wy się tam komunikujecie z tubylcami? Czy znają angielski, czy musieliście opanować najprostsze sformułowania w ich języku? A może wszystko na migi?;-)

    OdpowiedzUsuń