sobota, 26 listopada 2011

Chaunghta Beach dzien 5

W koncu troche aktywnosci! Wybralismy sie na rowerach zbadac plaze na polnoc od Chaunghta. Od poczatku nie bylo latwo, poniewaz Azjatyckie rowery nie sa produkowane na nasze gabaryty, a juz na pewno nie na Antka. Do tego spadajace lancuch i kapec w tylnym kole (to tez u Antka) nie pozwolily nam wyruszyc przed najwiekszym upalem. 
Zamierzalismy jechac plaza, po ubitym piasku, okolo 3 godziny na polnoc, zrobic sobie przerwe w poludnie, a kiedy slonce oslabnie- wracac. Okazalo sie jednak, ze przyplyw jest tak duzy, ze nie mozemy jechac plaza. Zmusilo nas to do skorzystania z lokalnej sciezko- drogi, tak kamienistej, ze poz ejsciu z roweru czulismy nadal, jak wszystkie wnetrznosci w nas podskakuja.
Po dwoch godzinach przeprawy doieramy do male osady, polozonej u ujscia rzeki. Znajdujemy duze drzewo (duzy cien) i rozkladamy sie tam na najblizsze godziny. Woda jest lazurowa i pzrejrzysta. Antek i Slawek probuja upolowac ryby na bambusowe patyki, znowu chill out.
W drodze powrotnej Antek znowu lapie kapcia w tylnim kole, wiec ostatnie 3 km musimy pokonac pieszo. Zdecydowanie mamy dosc rowerow na jakis czas.
Na szczescie czeka na nas pyszny obiadek u Williama. Za 8 dolarow wciagamy Red Snapper'a i talerz abalon'ow. Nie mam pojecia jak te cuda nazywaja sie po polsku, ale wiem, ze warto ich sprobowac.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz