Ciezki i długi, ale niesamowity dzień.
O 8 rano wyplynelismy lodzia na jezioro Inle, które podobno ma 22 km dlugosci i 11 km szerokości. Lodka wygląda jak długie, drewniane canoe z ostro zakończonym dziobem. Wersja dla turystów ma dodatkowo zamontowany silnik, który wydaje dzwieki jak traktor bez tłumika, ale sprawnie pchaa nasza lodke do przodu.
Jezioro jest jeszcze cich i lekko zamglone. Mijamy rybakow wioslujacych w bardzo charakterystyczny da tego miejsca sposób (oplatają nogę w okol wiosla, stojąc na samym koniuszku lodki i w ten sposób odpychają sie). Co kilka minut spotykamy lodzie pene dzieciaków w bialo- zieonych mundurkach, plynacych do szkoly i dorosłych z pakunkami, którzy pewnie wybierają sie na targ do miasteczka. Czasem widzimy tez lodzie mnichów buddyjskich, w charakterystycznych bordowych szatach, z pojemnikami na jedzenie, które dostana od mieszkancow okolicznych wiosek.
W okol nas góry, rozowe lilie wodne i spokój i cisza (poza wyciem naszego silnika, który na szczescie czasem się zatrzymuje).
Nasza 7- godzinna wycieczka po jeziorze i jego odnogach:
- Silver Smith w wiosce Ywama- maly, domowy zakład wytopu i obróbki srebra. Poza srebrem mozna tu znalezc biżuterie z brazu i bardzo popularnego w Birmie zielonego jadeitu. Jednak to nie bizuteria byla tu glownym punktem programu, a malowanie twarzy drewnem tekowym roztartym z woda. Taka zolta packę nakłada sie na twarz palcami i rozprowadza kawałkiem drewienka. Jest to ochrona od slonca, ale chyba dziala tez jako maseczka, bo wszystkie trzy (ja, Ada i Inga) po tym zabiegu mamy tak napięta skore na twarzy, ze zupełnie stracilysmy mimikę. Antek daje się za to skusić na kupno Longyi (kawalek materiału, okolo 2m x 80 cm, którym mezczyzni i kobiety oplatają sie, tworząc cos w rodzaju dlugiej spódnicy, jest to najpowszechniejsza czesc garderoby w tym kraju)
- Inn Dein- przybrzeżna wioska w granicach której znajduje sie okolo 1200 pagód
- Kobiety z "długimi szyjami" w wiosce Ywa- jeden z symboli Birmy, kobiety w tradycyjnych strojach, z długimi obręczami na szyjach i w czepkach mozna znalezc na co drugiej pocztowce i w każdym przewodniku. Zwój metalowych bransolet nienaturalnie wydlza szyje kobiet z plemienia Karen. Nie do konca jestesmy w stanie zrozumiec jaki jest cel tego zabiegu, ale podobno mialo to przysluzyc sie wierności malzenskiej??? Z reszta cala sprawa jest mocno podkręcona dla turystów, a biedne kobiety sa trzymane jak w zoo i wystawiane na pokaz za pieniadze. szybko uciekamy z tego miejsca.
- Zakład tkacki w Inn Paw Khone- niesamowite miejsce, gdzie mozolna praca na drewnianych krosnach pwostaja tkaniny z lotosu, jedwabiu i bawelny.
- Plywajaca wioska Nam Pan- idealny przykład zycia na jeziorze Inle. Ulice sa kanalami, a jedyne pojazdy tutaj, to lodzie. Trzeba to zobaczyć!!!
- Fabryka cygar w Nam Pan- kilka nastoletnich dziewczynek kleci cygara z suszonych bananowa, ziol, przypraw i tytoniu. Zawijaja to w liscie posmarowane klejem ryzowym i dodają filtr z jakiegoś wlokna. Dziewczynki wygladaja jak zahipnotyzowane lub odurzone. Kolejne miejsce, gdzie przechodzą mi ciarki po plecach.
- Pagoda Phaung Daw Oo- pagoda jak pagoda, w dodatku dziewczynom nie wolno podchodzic do posazkow buddy i obejrzec ich z bliska.
- Kowal w Sea Kaung- dom kowala i jego warsztat jest jak ze starych filmów. Demonstruja, na czym polega proces wykuwania narzędzi. Głownie sa to przyrządy do naprawiania sieci rybacki i uprawiania ziemi, ale zdarzają sie także buddyjskie dzwonki, których dzwiek podobno roznosi w powietrzu slowa ich modlitw.
- Plywajace ogrody w Kela- jest to chyba najbardziej charakterytyczna atrakcja tego jeziora. Plantacje pomidorów, które unoszą sie na wodzie zaopatrują w to warzywo/ owoc większa czesc kraju. Kiedy na jeziorze powstaje fala, cala plantacja kołysze sie razem z nia.
- Buddyjski klasztor skaczących kotów- podobno tutejsi mnisi wyszkolili koty do skakania prze obręcze, ale nie udaje nam sie tego zobaczyć. Za to sam klasztor jest przyjemnym miejscem i możemy na chwile ukryć sie tu od slonca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz