poniedziałek, 21 listopada 2011

Hpa- An dzien 2

Hpa- an jest polozone w bardzo malowniczej okolicy. Jest tu dosc egzotycznie, po roslinnosci wyraźnie widać południowy klimat. Samo miasteczko zachowało jeszcze kolonialny charakter, polozone nad rzeka Thanlyin, z górami na horyzoncie, robi na mnie pozytywne wrażenie.
Plan na dzisiaj obejmuje odwiedzenie co najmniej 3 jaskiń. Wynajmujemy prawie nowego tuk- tuka, ktory przez caly dzień wozi nas z jednego miejsca na drugie. Przejazdzka wsrod ryzowych pól, które sa tak soczyście zielone, ze az ciezko oderwać od nich wzrok jest bardzo przyjemna. Kierowca kupuje nam tez butelkę słodkiego sojowego mleka dla ochłody i tak sobie zwiedzamy okolice.
Na rogatkach miasta nasz kierowca zostaje zatrzymany przez strażnika, który odbiera od niego kopie naszych wiz i paszportów. Pierwszy raz na własnej skórze doświadczamy istnienia Wielkiego Brata, który śledzi kazdy nasz krok, chociaż szlak naszej podroży mozna bez problemu prześledzi także dzięki przesadnie szczegolowym formularzom meldunkowym w guesthouse'ach. 

Pierwsza z jaskiń, to Bayin Nyi. Na terenie do niej przylegającym wybudowano swiatynie oraz basen, który zatrzymuje wode wyplywajaca z tutejszego gorącego zrodla. Opłukanie stop w tej cieplej wodzie nie bylo niczym przyjemnym w tym upale. Wnętrze jaskini, a przy najmniej jej glowna, największa komnata pelna jest gipsowych posazkow Buddy pomalowanych zlota farba. Straszny kicz, ale juz zaczelismy do tego przywykać. Mnich pilnujący wejścia kaze nam sciagnac buty i zwiedzać skalne, wilgotne wnetrze, z kupami nietoperzy na posadzce na boso. Nie ma za to nic przeciwko temu, ze stadko malp urzadzilo sobie plac zabaw z tej swiatyni i dosłownie, wlaza Buddzie na glowe. No coz....

Na szczescie jaskinia warta jest ubrudzenia stop. Ma piekne sklepienia i kolorowe skalki. Jestesmy zauroczeni.
Drugi punkt trasy, to niewypal. Kierowca nie uprzedil nas o dodatkowej oplacie czyhajacej przy wejsciu i na zlosc wszystkim zerujacym na turystach rezygnujemy z wejscia do srodka.
Ostatnie miejsce do ktorego sie wybieramy, to jaskinia Saddan czyli Krolewski Slon. Do jej nazwy nawiazuje dwa ogromne kamienne slonie strzegace wejscia do groty. Aby tam dotzec jedziemy przez wioski, ktore wygladaja, jakby czas sie tu dawno zatrzymal. Pojawia sie coraz wiecej pol ryzowych zalanych woda, gorskie przelecze, gdzie nagle robi sie chlodno i mozna poczuc sie przez chwile jak w samym sercu dzungli. Nasz tuk- tuk zatrzymuje sie w miejscu, gdzie urywa sie droga, a bambusowy mostek nie jest wystarczajaco szeroki, ani stabilny, zeby po im przejechac. Do jaksini mamy  15 minutowy spacer w nieziemskiej scenerii (kojarzy mi sie z widoczkami z filmu "Malowany welon").
W drodze z Hpa- An do Yangon
W jaskini jest przyjemnie chlodno i tak jak w poprzedniej w pierwszej, ogromnej czesci znajduje sie mnostwo posazkow. Mijamy je i z latarkami na glowach wchodzimy w glab. Pomimo siwatelek, ktore mamy ze soba trzymamy sie blisko, potykajac co kilka krokow. Jest troche strasznie i wyobraznia zaczyna mi dzialac na wyokich obrotach, ale jestesmy bardzo ciekawi, co kryje sie dalej. Kamienie, stalaktyty, dziwne ksztalty, wszystko wydaje sie niesamowite w slabym swietle latarki. W pewnym momencie cala jaskinia rozblyska swiatlem jarzeniowek. Oznacza to, ze ktos przy wejsciu zaplacil za oswietlenie drogi. Teraz idzie sie latwiej, ale mniej klimatycznie. Mimo to, znowu wpadamy w zachwyt, kiedy okazuje sie, ze na koncu sciezki znajduje sie drugie wyjscie z jaskini, a za nim male jeziorko, pola i gory. olejny raz czuje sie w filmowej scenerii.

Wieczorem opuszczamu Hpa- an i w sumie, okolo 18 godzin spedzamy w podrozy, w drodze na zachodnie wybrzeze. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz