wtorek, 31 stycznia 2012

Jaskinia Tempurung


Po kilku dniach pełnych wrażeń, dzisiaj znowu nastawiamy się na przygodę. Zniecierpliwieni czekamy przed wejściem do jaksini Tempurng.
 Czekamy i czekamy.... i czekamy. Aby odbyć wędrówkę trasą, która wybraliśmy potrzebna jest grupa conajmniej ośmiu osób. Zaplanowaliśmy, że zwiedzimy tą grotę idąc najpierw po skalnych wzniesieniach, a następnie podwodną rzeką i jej labiryntami. Cała eskapada zajmuje około 4 godzin i nie można jej odbyć bez przewodnika, a jeśli grupa ośmiu osób nie zbierze się do godziny 11, cała akcja zostaje odwołana. Także czekaliśmy pełni napięcia i tuz przed jedenastą dlaiśmy za wygraną. Nie zdążyliśmy jednak odjechać, gdy na parkingu pojawił się samochód wypchany chińskimi studentami. Od słowa do słowa, okazało się, że mają zamiar pokonać dzisiaj nasza trasę i że jest ich akurat ósemka. W sumie w 12 osób, z przewodnikiem na czele, z latarkami w dłoni lub na głowie ruszyliśmy... Pierwsze kroki miały nas zapoznać z grotą, oglądaliśmy jej naturalne rzeźbienia i malowidła przypominające ludzi lub zwierzęta, ale wkrótce dotarliśmy do miejsca, gdzie kończyła się ścieżka przygotowana do pobieżnego zwiedzania. Przewodnik kazał nam zgasić wszystkie światła. Dopiero wtedy zdaliśmy sobie sprawę jak głęboka i czarna jest tu ciemność. Jak gęste jest powietrze i jak stłumione dźwięki. Teraz byliśmy na pewno gotowi aby ruszyć niewytyczonym szlakiem.

Zaczęło się łagodnie, ale po chwili doszliśmy do sklanej, gładkiej ściany, spod której wydostawało się źródło. Jeden po drugim wczołgiwalimsy się pod tą kamienna scianę, która okazała się grubym na kilka metrów blokiem. Drogę pod skałą przebylismy w połowie na czworaka, w połowie czołgajac się. Od tego momentu wszyscy byliśmy mokrzy i nikt juz nie próbował omijać kapiących ze stropu kropli czy zagłębień wypełnionych wodą. Coróż spotykalismy przeszkody pod którymi trzeba było pełznąć, czasem zjechac na pupie lub wspiąć się na ich szczyt. Czasem wskakiwaliśmy do dziury pomagając sobie wzjemnie, podjąc ręce i przyświecając w niebezpiecznych momentach. Nasza polsko chińska grupka okazała się bardzo zgrana. Wszysyc trzymaliśmy podobne tempo, uczyliśmy się zwrotów w naszych językach i zartowaliśmy. 
Po 2 godzinach dotarliśy do wylotu z jaksini, wprost na polankę zarośniętą plamami. Stalismy po kostki w wodzie, za plecami mieliśmy górę, z wnetrza której własnie się wyczołgaliśmy, a nad głowami błękitne niebo. Około dwie godziny, dlaej wzdłuż podziemnej rzeki zajął nam powrót. Wszysyc bylismy wymęczenie i wymoczeni, spragnieni i głodni, ale szczęsliwi i dumni. Czuliśmy, że udało się nam  właśnie przezyć coś naprawdę niesamowitego i prawdobodobnie niepowtarzalnego. Na takie chwile warto czekać.

Aby uczynić ten dzień jeszcze bardziej niezwykłym, zakończylimsy go w okolicach Kuala Selangor. Chociaż samo miasto nic specjalnie ciekawego w sobie nie kryje, to wioseczka, w której rozbilismy sie na nocleg dostarczyła nam nie lada atrakcji. Tuż po zmroku, specjalnie na ten cel przygotowana łodzią wybralismy się w poszukiwaniu switelików. W rzeczywistosci szukać ich nie trzeba. Rzeka po której płynęlismy, po obu stronach porosnięta jest drzewami, któtóre satnwoią świetlikowy przysmak. Na gałązkach i liściach tych drzewek osiadają ich całe roje. Sprawia to wrażenie, jakby  ktoś przybrał nabrzeże rzeki lampkami choinkowymi, migoczącymi z ogromna częstotliwością i poruszającymi się od czasu do czasu. Śliczny obrazek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz