Po kilku dniach pełnych wrażeń,
dzisiaj znowu nastawiamy się na przygodę. Zniecierpliwieni czekamy przed
wejściem do jaksini Tempurng.
Czekamy i czekamy.... i czekamy. Aby odbyć
wędrówkę trasą, która wybraliśmy potrzebna jest grupa conajmniej ośmiu osób.
Zaplanowaliśmy, że zwiedzimy tą grotę idąc najpierw po skalnych wzniesieniach,
a następnie podwodną rzeką i jej labiryntami. Cała eskapada zajmuje około 4
godzin i nie można jej odbyć bez przewodnika, a jeśli grupa ośmiu osób nie
zbierze się do godziny 11, cała akcja zostaje odwołana. Także czekaliśmy pełni
napięcia i tuz przed jedenastą dlaiśmy za wygraną. Nie zdążyliśmy jednak
odjechać, gdy na parkingu pojawił się samochód wypchany chińskimi studentami.
Od słowa do słowa, okazało się, że mają zamiar pokonać dzisiaj nasza trasę i że
jest ich akurat ósemka. W sumie w 12 osób, z przewodnikiem na czele, z
latarkami w dłoni lub na głowie ruszyliśmy... Pierwsze kroki miały nas zapoznać z grotą, oglądaliśmy jej naturalne rzeźbienia i malowidła przypominające ludzi
lub zwierzęta, ale wkrótce dotarliśmy do miejsca, gdzie kończyła się ścieżka przygotowana do pobieżnego zwiedzania. Przewodnik kazał nam zgasić wszystkie światła. Dopiero wtedy zdaliśmy sobie sprawę jak głęboka i czarna jest tu
ciemność. Jak gęste jest powietrze i jak stłumione dźwięki. Teraz byliśmy na
pewno gotowi aby ruszyć niewytyczonym szlakiem.
Zaczęło się łagodnie, ale po
chwili doszliśmy do sklanej, gładkiej ściany, spod której wydostawało się
źródło. Jeden po drugim wczołgiwalimsy się pod tą kamienna scianę, która
okazała się grubym na kilka metrów blokiem. Drogę pod skałą przebylismy w
połowie na czworaka, w połowie czołgajac się. Od tego momentu wszyscy byliśmy
mokrzy i nikt juz nie próbował omijać kapiących ze stropu kropli czy zagłębień
wypełnionych wodą. Coróż spotykalismy przeszkody pod którymi trzeba było
pełznąć, czasem zjechac na pupie lub wspiąć się na ich szczyt. Czasem
wskakiwaliśmy do dziury pomagając sobie wzjemnie, podjąc ręce i przyświecając w
niebezpiecznych momentach. Nasza polsko chińska grupka okazała się bardzo
zgrana. Wszysyc trzymaliśmy podobne tempo, uczyliśmy się zwrotów w naszych
językach i zartowaliśmy.
Po 2 godzinach dotarliśy do wylotu z jaksini, wprost
na polankę zarośniętą plamami. Stalismy po kostki w wodzie, za plecami mieliśmy
górę, z wnetrza której własnie się wyczołgaliśmy, a nad głowami błękitne niebo.
Około dwie godziny, dlaej wzdłuż podziemnej rzeki zajął nam powrót. Wszysyc
bylismy wymęczenie i wymoczeni, spragnieni i głodni, ale szczęsliwi i dumni.
Czuliśmy, że udało się nam właśnie
przezyć coś naprawdę niesamowitego i prawdobodobnie niepowtarzalnego. Na takie
chwile warto czekać.
Aby uczynić ten dzień jeszcze
bardziej niezwykłym, zakończylimsy go w okolicach Kuala Selangor. Chociaż samo
miasto nic specjalnie ciekawego w sobie nie kryje, to wioseczka, w której
rozbilismy sie na nocleg dostarczyła nam nie lada atrakcji. Tuż po zmroku,
specjalnie na ten cel przygotowana łodzią wybralismy się w poszukiwaniu switelików.
W rzeczywistosci szukać ich nie trzeba. Rzeka po której płynęlismy, po obu
stronach porosnięta jest drzewami, któtóre satnwoią świetlikowy przysmak. Na
gałązkach i liściach tych drzewek osiadają ich całe roje. Sprawia to wrażenie,
jakby ktoś przybrał nabrzeże rzeki
lampkami choinkowymi, migoczącymi z ogromna częstotliwością i poruszającymi się
od czasu do czasu. Śliczny obrazek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz