czwartek, 5 stycznia 2012

Erawan i Kanchanaburi


Kiedy wieczór zacznyna się o godzinie 18, a słońce wstaje po 6 rano. Kiedy Twoim domem jest moskitiera rozstawiona nad brzegiem rzeki, najlepszą metodą na przetrwanie ciemności jest sen. 
Śpimy codziennie około 10 godzin, a kiedy o 7 dzwoni budzik chcielibyśmy spać dalej. Niestety, podróżowanie to nie wakacje, to ciężka praca i nie ma czasu na lenistwo. Zaraz po przebudzeniu trzeba na nowo zapakować do plecaka mate i śpiwór, ubrania i wszystkie drobiazgi. Trzeba złożyć i wysuszyć mokry od rosy namiot. Następnie wszystko należy zapakować na motor, zabezpieczyć linkami i łańcuchami i na takich właśnie zajęciach mija 1,5 godziny z naszego poranka. Potem wsiadamy na motory i pokonujem pierwszy odcinek trasy lub (jeżeli śpimy w Parku Narodowym) oglądamy miejscowe atrakcje. Dopiero około 11 robimy sobie przerwę na śniadanie, które zazwyczaj składa się z wodnistej zupy z makaronem i kawy. Czasem zdarzy się nam ryż z kurczakiem lub z jajkiem, bywa również z dodatkiem warzyw. Mamy już powyżej uszu obu zestawów śniadaniowych, ale jak już pisałam, podróże to nie wakacje, tu trzeba swoje odcierpieć. 
Dzisiejszy dzień rozpoczął się standardowo, od wszystkich wspomnianych obowiązków, ale także od wycieczki do wodospadu Erawan. Strasznie drogo nas to kosztowało, więc wodospad nie miał wyboru, musiał być niezwykły. 



Erawan jest dokładnie rzecz ujmując siedmioma przełomami rzeki na długości 1,5 km. Każda z siedmiu kaskad tworzy baseny, małe groty i tarasy po których można spacerować, w niektórych da się popływać, zrobić sobie masaż pod spadającym strumieniem wody. 
Dzięki wczesnej godzinie jesteśmy jednymi z pierwszych osób pluskających się w błękitnej kąpieli, jednak kiedy wracamy już do motorów mijamy po drodze 3 wycieczki Rosjan w klapkach, kostiumach, z reklamówkami pełnymi przekąsek i piwa. W sumie około 150 turystów w najbardziej komercyjnym wydaniu. Na szczęście zdążyliśmy przed nimi. Teraz ruszamy do Kanchanaburi obejrzeć słynny filmowy most na rzece Kwai, przy budowie którego zginęły setki osób. Do dzisiaj działa 40 km fragment linii kolejowej, budowanej podczas japońskiej okupacji w 1942 roku, rękami alianckich jeńców wojennych. Kolej ta biegnie do birmanskiej granicy i nazywana jest "koleją śmierci".


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz