sobota, 4 lutego 2012

Słów kilka o Kuala Lumpur


Góry, jaskinie i rzeki na razie opuszczamy. Dzisiaj mamy zamiar dotrzeć do stolicy i troszkę się ucywilizować. Zanim jednak... w drodze zahaczamy o Shah Alam i jego słynny Blue Mosque tzn. Niebieski Meczet. Meczet jest imponujący ze względu na swoje rozmiary. Jego centarlna częśc, uwieńczoną ogromną błękitną kopułą, wspierają cztery skrzydła. Na każdym skrzydle wznosi sie minaret, także zakończony niebieskim daszkiem. Wszystko lśni w słońcu i trochę przytłacza swoją wielkością. Do środka wolno nam wejść tylko pod opieka strazniczki. Obie z Ada musimy zakryc głowy chustami, ja do tego dostaję szatę z długimi rękawami, bo mój t-shirt jest tu niedopuszczalny. Meczet w środku wyglada jak meczet, czyli pusto, ale wykorzystujemy do maksimum okazję zadania wszystkich gnębiacych nas pytań pani przewodniczce. 
Poczynając od istoty islamu, a kończąc na slubach i weselach wysysamy z niej mnóstwo inforamcji. Udaje się nam także zobaczyc to mniej formalne zycie światyni. Jej bibliotekę, salę slubów i salę wykładową. Inscenizujemy nawet uroczystość zawarcia małżenstwa ze wskazówkami naszej opiekunki.
Naszpikowani dużą dawką nowych wiadomości ruszamy do Kuala Lumpur, który tutaj wszyscy nazywają „Ka El”. Trochę jak Los Angeles „El Ej”, tak oni stworzyli sobie swój modny skrócik.

Witają nas serpentyny autostrad i wieżowce. Całe morze wieżowców i drapaczy chmur. Na szczęście lokum znajdujemy w mniejszej uliczce, z budynkami  normalnych rozmiarów, ale całkiem blisko ścisłego centrum. Kuala Lumpur jest ogromnym i nowoczesnym miastem z brudem i bieda ukrytymi w zakamrakach i bocznych ulicach. Jest to swiat biznesu i ulicznych straganów, świat podniebnych pociagów i rowerowych ryksz. Jest jak Malezja- pełen róznic i sprzeczności, pomieszanie z poplątaniem. Nasze kilka dni przezaczone na stolicę w duzym stopniu musimy odstosowac do procedury wyrabiania tajskich wiz. Najpierw tzreba odstać swoje w kolejce pod ambasadą, potem juz w samej ambasadzie papierkowe formalności. Następnego dnia trzeba znowu odstać oczekując na wydanie wizy. W międzyczasie oglądamy miasto. Głównie z wierzchu, z metra i pociagu, z ulic i mostów. Zaglądamy w okolice bliźniaczych wież Petronas i do centrów handlowych. Zaliczamy także wystawę World Press Photo i chińską dzielnicę. W miejskim zgiełku upływają nam także urodziny Antka, któremu cały dzień serwujemy drobne niespodzianki.

Ostatnim punktem programu jest muzeum islamu, który ostatnio nas zafascynował. Teraz możemy ruszać dlaej, w końcu w kierunku Singapuru.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz