Uwielbiam atmosferę górskich miasteczek. Od samego rana widać ludzi, którzy szykują się do wyruszenia na szlaki, w guesthouse'ach wiszą mapki z wyznaczonymi trasami, a zwykłe osobowe samochody zastąpiły tu jeepy z napędem na 4 koła. My też wyruszamy w góry. Na pierwszy dzień wybraliśmy cztero-godzinną trasę. Jesteśmy trochę niepewni naszych możliwości, ponieważ dawno nie byliśmy zmuszeni do wysiłku fizycznego. Idziemy trasą nr 10, którą dobrze przeanalizowaliśmy jeszcze przed wyjściem, ale problem pojawia się już na samym początku. Nie możemy znaleźć wejścia na szlak! Oznaczenia są bardzo stare i mało czytelne. W końcu jednak pniemy się w górę. Las jest świetny do spacerowania. Korzenie drzew tworzą naturalne stopnie, co ułatwia wdrapywanie sie po stromych podejściach, a niższa temperatura sprawia, że czujemy się rześko i pełni energii. Mimo to, kiedy docieramy na szczyt jesteśmy zziajani i zmęczeni.
Wkoło powinien rozciągać sie oszałamiający widok, jednak dolina tonie w chmurach, które z każdą minutą zacieśniają się coraz bardziej, aż w końcu my także znajdujemy się w ich objęciach. W połączeniu z zacienionym lasem, drzewami porośniętymi mchem i tajemniczymi odgłosami egzotycznych owadów wytworzył się dziwny, tajemniczy klimat. Pod jego wrażeniem wspinamy się na kolejny szczyt, z którego już ostro w dół, po zboczu schodzimy do stacji meteorologicznej, a potem do drogi. Z daleka widzimy, że w okół nas zaczyna padać deszcz, jednak my przez dłuższą chwilę znajdujemy się w jakimś tunelu, który został pominięty przez spadające krople, dzięki czemu mamy wystarczająco dużo czasu, aby szybko wciągnąć na siebie płaszcze przeciwdeszczowe. Kiedy zapieliśmy ostatni zamek lunęło jak z cebra.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz