sobota, 14 stycznia 2012

Langkawi czyli wakcje za pasem :-)

Po wieczornych naradach ustalilismy, ze naleza nam sie wakacje. Nalezy nam sie lenistwo, plaza i slonce (choc co do tego ostatniego to czysto zyczeniowe roszczenie). Najblizsza opcja na chill out jest dla nas wyspa Langkawi. Zaledwie 1,5 godziny promem i jestesmy w raju. Zeby jednak bylo od czego odpoczywac musielismy sie znowu nagimnastykowac z motorami. Ostatecznie, pomimo piatku, ktory jest tutaj siwtem niepodwazalnym, nasz Schining Deamon w towarzystwie Red Dragona poplyneli statkiem towarowym, a my pasazeskim promem. Na miejscu musimy odczekac jeden dzien aby oebrac machiny, ale to i tak lepsze niz ich w ogle nie zabierac ze soba.Morska bryza obudzial w nas tez chec na zglebienie historii wlaecznych wikingow (wiem, ze ma sie to ni jak do klimatu w ktorym podrozujemy, ale nasze zamilowanie do Skandynawii nawet tu nie slabnie) w zwiazku z czym, od tamtej pory zaczerlismy z Antkiem czytac misty skandynawskie, ktore o dziwo dobrze wpasowuja sie w nasz ogolny nadmorski nastroj. 
O samej wyspie na razie powqiedziec mozna niewiele, poniewaz bez srodkow transportu dalizmy rade przespacerowac sie jedynie po miasteczku promowym, zwidzic Legenda Park i znalezc nocleg. Przygoda rozpocznie sie jutro. Oby tylko przetsalo padac! Nasze sztormiaki i kurtki sa moze wodoodporne, ale tez nie przepuszczaja zbyt duzo powietrza, w zwiazku z czym na wierzchu moczy nas deszcz, a od srodka wlasny pot. Ehh... dla podtrzymania dobrego nastroju podspiewujemy sobie z Antonim szante "...czy widzisz, czy widzisz ja, ta czarna chmura rosni w dali! Hej, ho..."


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz