Po maratonie jaki zrobilismy w ostatnich dniach wszyscy z przyjemnoscia przespalismy sie w hostelu. Do tego zjedlismy dobre, duze sniadanie i jakos udalo nam sie dojsc do siebie.
Na licznikach naszych maszyn piknal juz pierwszy tysiac, takze robimy przeglad i dopieszczamy je troszke swiezym olejem, a potem znowu w droge, kierunek poludnie!
W okolicach Chiang Rai zaliczamy dwa mozno popularne miejsca: swiatynie Wat Rong Khun i wodospad Khun Kon.
Swiatynia, nazywana powszechnie White Temple, o dziwo, jest inna niz wszystkie, ktore do tej pory widzielismy. W jej murach nie drzemia setki lat historii, jest nowiutka, biala i lsniaca. Wyglada jak zamek Krolwej Sniegu lub wielka, lukrowana beza. Co kto woli. Kwintesencje stanowia sciany wewnatrz kaplicy. Sa one (tak jak z reszta caly budynek) koncepcja popularnego tajskiego artysty Chalermchai Kositpipat. Przedstawiaja sceny z zycia Buddy, za pomoca postaciai ze wspolczesnego kina i scenami ze wspolczesnego swiata i kina. Nie brakuje tam super bohaterow, postaci z kreskowek, scen przemocy, broni i ropy. Niestety fotografowanie scian jest zabronione :-(
Wodospad Khun Kon tez mozemy uznac za celny strzal. Sama droga do niego bardzo nas urzekla. Nadal nie mozemy sie nadziwic rozmiarom tutejszych roslin, nadal pstrykamy fotki strumykom, kwiatom, drzewom i motylom.
Nocujemy "na dzikusa", nad rzeczka, opodal krzaczka. Nie nabralismy jeszcze wprawy w rozbijaniu obozowiska i rozlozenie namiotu i calego sprzetu zajmuje nam wieki. Mam nadzieje, ze to kwestia treningu, bo gdyby zlapal nas deszcz... Dobranoc!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz