poniedziałek, 26 grudnia 2011

Swieta Bozego Narodzenia


W podróżowaniu na motorach najlepsze jest to, że każda droga, każda wioska, dowolne miejsce na mapie, o ile prowadzi tam sciezka, jest dostępne. Dzięki takiej swobodzie nasze codzienne trasy planujemy z mapą, wybierając małe, boczne drogi, a nie z przewodnikiem Lonely Planet, od miasta do miasta. Tajlandia poza turystycznym szlakiem podoba mi się dużo bardziej, niż ta, widziana dotychczas. Mimo to, czasem zdarza się nam zahaczyc o jakiś punkt oznaczony gwiazdką na naszej mapie. Bywa, że jest to wodospad, górska wioska, świątynia lub jaskinia.
 Dzisiaj zatrzymaliśmy się na drodze 3001 żeby zajrzeć do Tap Tao. Jest to podobno jedna z głębszych i najładniejszych jaskiń Tajlandii. Spotkany w okolicach jaskini mężczyzna poinformował nas także, że warto zapłacić 100 bath za włączenie oświetlenia na czas zwiedzania, ponieważ odstraszy to żyjące tam kobry królewskie. Przyznam szczerze, że wolałabym nie wiedzieć, że w ogóle są tam węże. Moja wyobraźnia przechodzi na podwyższone obroty po dawce tego typu informacji i zaczynam czuć ciarki na plecach. 
Wnętrze zapiera dech w piersiach. Delikatne oświetlenie wydobywa z mroku  przedziwne skalne kształty, wijące się, owalne i ostre, o różnych odcieniach i fakturze. Wyglądać to jak ogromna rafa koralowa. Wilgoć i odgłosy śpiących pod sklepieniem nietoperzy  potęgują mistyczne wrażenie. Wchodzimy coraz głębiej i głębiej, powietrze zmienia się w ciężkie i lepkie i wyraźnie czuć różnice w oddychaniu. Robi się gorąco, a ścieżka która idziemy staje się coraz węższa. Czasem przeciskany się pomiędzy głazami, przez wąskie szczeliny, czasem musimy wspiąć się na skalną półkę. Mamy wtedy widok na ten podziemny labirynt, którym idziemy do serca góry. 
Niepodziewanie, kiedy jesteśmy już kilkaset metrów od wejścia do groty, gasną wszystkie światła. Ciemność jest nieprzenikniona, a nasze czołówki rozjaśniają nam zaledwie niewielki krąg pod stopami. Jak znaleźć drogę powrotną? Na dodatek zaczynam wyobrażać sobie te wszystkie węże wypełzające z zakamarków. Brrr, okropne uczucie strachu i bezsilności.  Fart jednak nas nie opuszcza. Po kilku minutach w piekielnych ciemnościach, jaskinia ponownie się rozświetla! To kolejna grupka turystów rozpoczęła zwiedzanie i na nowo uruchomiła światło. Pierwszy raz jestem szcześliwa z powodu zwiedzania jakiegoś miejsca w eskoracie innych turystów. 
Kolacja wigilijna
Wrażeń na dzisiaj mam dosyć, a że jest Wigilia, na wiejskim bazarku po drodze kupujemy warzywa i trochę mięsa na świąteczna zupę. Gotujemy ja w naszym wiaderku, na ognisku, a na deser pieczemy banany. Antek specjalnie na ta okazję zabrał z domu opłatek, przeczytał nam też fragment Ewangelii. Przez kilka minut poczuliśmy prawdziwie świąteczny nastrój. To chyba moje pierwsze święta bez rodzinki i pomimo, że w niezwykłej scenerii, łezka się w oku kręci. 
Pierwszy i drugi dzień świat spędzamy w malowniczym Thaton, nad rzeka. Jest zimno i trochę ponuro. Gdyby nie pyszne ciasto marchewkowe i rozmowa przez skype z rodzinka, świat by nie było. Do tego wciąż walczymy z udoskonaleniami do motoru, co zacznyna być moim koszmarem. Jako odskocznie, robimy sobie spcer do świątyni, ktorą widać na szczycie wzgórza, nad miastem. Tyle o Swietach.   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz