czwartek, 1 grudnia 2011

Yangon- Bangkok, Ayuthaya dzien 1

Po 25 dniach opuszczamy Birme. Z jednej strony ciesze sie, ze zmienamy otoczenie i rozpoczniemy nowy rozdzial. Z drugiej strony, wiem, ze juz nigdzie nie bedzie tak niesamowicie jak tutaj.
Rano, w drodze na lotnisko, ostatnie doswiadczenie. Nasz taksowkarz czestuje Antka betelem(to jakis rodzaj orzecha, zawiniety w lisc, sklejony jakas biala papka). Wszyscy mezczyzni w Birmie zuja to paskudztwo, ktore  psuje ich zeby, zabarwia je na czerwono i chyba popudza produkcje sliny, bo pluja na kazdym kroku. Sadzac po minach Antka i jego pozniejszej relacji, bylo to prawdziwe wyzwanie smakowe, a chyba tez troche zawirowalu mu w glowie.

Tajlandia
No i jestesmy! Udalo sie przewiezc gaz lzawiacy i owoce, chociaz teoretycznie zadnej z tych rzeczy nie powinnismy wniesc za birmanskie bramki lotniskowe. Ale przede wszystkim znowu mamy kontak ze swiatem!!! Od razu uruchamiam telefon i wysylam sms-y do najblizszych. Co za radocha !!! Musze przyznac szczerze, ze poza podnieceniem z powodu dzialajacego telefonu, ciesze sie tez ze zmiany poziomu cywilizacyjnego. Chyba juz na dobre wsiaklam w komputerowo- komorkowy wygodnicki swiat. Dobrze bylo zrobic sobie od niego przerwe, ale dobrze tez wrocic. 
Troche zakreceni i nie zupelnie zdecydowani, co dalej, w koncu postanawiamy ewakuowac sie z Bangkoku i wybrac sie 80 km na polnoc, do Ayutthaya.
Jedziemy pociagiem i jest fajowo. Pociag moze nie jest najnowszy, ale ma swoj klimacik, a najbardziej podobaja mi sie wiatraczki na suficie i obrotowe fotele:-)
Zaledwie kilka minut po wyruszeniu z BKK, widzimy z okien pociagu zalane ulice i podtopione wioski. Teraz wierzymy, ze powodz mocno dala sie Tajom we znaki. Przechodza mi dreszcze, jak mysle o tym, jak to musialo wygladac miesiac temu. Na szczescie Ayutthaya zdazyla sie juz uporac z najwiekszym kryzysem. Gdzie niegdzie widac zalane podworka, ale rzeka otaczajac miasto plynie spokojnie swoim korytem.
Na kolacje spaghetti! Mila odmiana:-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz