Do Chiang Mai przyjechaliśmy z nastawieniem na aktywne zwiedzanie. Trekking, rafting, może jakiś wypad do jednej z górskich wiosek. Ch M jest idealną bazą do realizowania tego typu pomysłów. Na każdym rogu agencja turystyczna, 1500 ofert , jedna ciekawsza od drugiej, tylko... Tylko my byśmy woleli po swojemu, bez przewodnika, bez towarzystwa 10 innych osób, poza szlakiem i bez przymusu. Chyba właśnie ten opór przed schematami i ramkami zaczął przeradzać się w nowe pomysły na dalszą podróż.
Myśleliśmy i myśleliśmy cały jeden dzień. Pochodziliśmy, policzyliśmy, popytalismy i jest. Nasza nowa idea przerodziła się w machinę. Nadalismy jej imię Shining Deamon i pojechaliśmy w świat. No, może nie tak od razu pojechaliśmy, bo całą sprawa z kupnem naszej nowej ślicznej Yamahy Nuovo 135 pochłonęła nam 2 grudniowe tygodnie, uszczupliła podróżny budżet i wymagała sporo wysiłku, ale udało się.
Nocne planowanie budowy namiotu |
Podróżowanie motorem diametralnie zmieniło koncepcję naszej wyprawy. Sprzęt, taki jak namioty, garnki i kuchenki, który zostawiliśmy w domu, teraz bardzo ułatwiłby nam życie. Zamiast tego, sami zrobiliśmy prowizoryczny namiot, kupiliśmy wiaderko, które zastępuje garnek, a to wszystko przytroczylismy do motoru, dzięki specjalnie przyspawanym koszom. Mamy wielką frajde z projektowania nowych wynalazków ułatwiających życie, szkoda tylko że pojemnośc plecaków tak ograniczoną.
Przed ostatecznym wzruszeniem z Ch Mai w dalszą drogę, robimy jeszcze 3 dniowy objazd po parkach narodowych: Ob Luang i Doi Inthanon. Ob Luang na dzień dobry odstrasza bramą ze strażnikiem, ale już się nauczyliśmy, że wszędzie da się wejść przez dziurę w płocie, od tylu, przez krzaki, ale bez opłat.
4 godziny wspinamy się górskimi ścieżkami, wzdłuż rwącej rzeki. Warto trochę się spocić i zmęczyć dla tych widoków.
Doi Inthanon oglądamy głównie z motoru, ale robimy sobie przerwę na spacer do jednego z najwyższych wodospadów w Tajlandii, przez najprawdziwszą dżunglę. Kolejny raz totalny zachwyt! Ostatniego dnia, zupełnie przypadkiem trafiamy do wioski, gdzie hodowane są słonie. Mamy farta, bo jedna ze słonic wczoraj urodziła maleństwo, które dzisiaj, na naszych oczach stawia pierwsze kroki. Słonie w ogóle są niesamowite, a widziane z tak bliska tym bardziej. Jeden z nich, przez cały czas kiedy się tam kręcimy, tańczy sobie, wymachując trąba na prawo i lewo. Inny, duży, z białymi kłami, pewnie wódz tego stada, trąbi z całych sił. Pierwszy raz słyszałam taki dźwięk. No i ich wielkość.. aż przytłacza!
Na tym kończy się nasz wypad z Ch Mai. Wracamy tam aby przygotować się ostatecznie do dalszej podróży. Najpierw na północ, do Złotego Trójkąta i na jeden dzień do Birmy. Potem przez całą Tajlandie, do Malezji i Singapuru. Będzie ciekawie, czuje to w kościach!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz