sobota, 3 marca 2012

Przez żołądek do serca?


Planując podróż po krajach Azji Południowo- Wschodniej, ani przez chwilę nie przypuszczałam, że tak dużo czasu i energii pochłonie nam Tajlandia. Dotychczas znałam ją jedynie ze strzępków zasłyszanych gdzieś w mediach informacji i wydawała mi sie raczej mało interesującym krajem. Owszem, rzeczą wiadomą było, że bez przerwy ciągnie w jej kierunku karawana turystów z Europy, ale to wcale nie oznaczało dla nas, że musi się kryć w tym kraju coś niezwykłego. Jesli gdzieś można znaleźć piaszczyste plaże i słońce o każdej porze roku, to miejsce takie zawsze będzie popularnym punktem urlopowym.
Chyba nie muszę nikogo specjalnie zapewniać, że moje zdanie na temat Tajlandii uległo zupełnej zmianie. Oczywiscie nie stało się to wraz z pierwszym przekroczeniem granicy, ale z czasem. Największym przełomem w moim stereotypowym myśleniu było kupno motoru i pierwsze wyprawy w głąb kraju na własną rękę. Kiedy zaczęliśmy odkrywać górskie wioski i krajobrazy, kiedy zaczęliśmy rozumiec naturę i kulturę tego kraju, kiedy poznaliśmy troche jego mieszkańców, zaczęliśmy to wszystko lubić. Wszytsko nam sprzyjało: pogoda, ludzie, drogi, przypadki. Jednak po prawie półtora miesięcznym pobycie w Tajlandii i zjechaniu jej z północy na południe, żadne z nas nie przekonało się do tajskiej kuchni. Był to chyba mój największy zawód, ponieważ pochwały na jej temat słyszałam od przeróżnych osób, ale nie znalazłam ich potwierdzenia w rzeczywistości.
Kiedy nasz poziom znudzenia i pogardy dla ryżu z kurczakiem sięgnął już zenitu, na szczęście, wjechaliśmy do Malezji. 

Okazała się ona rajem kulinarnym, a dania kuchni indyjskiej szybko stały się naszymi ulubionymi. Bardzo łatwo przyszło nam takze opanowanie podstawowych nazw potraw, występujących w większości menu, w związku z czym, nawet w restauracjach typowo lokalnych, gdzie raczej nie bywają turyści, nie mieliiśmy problemu z zamówieniem tego, na co mamy ochotę. Przy większości posiłków towarzyszyła nam takze gorąca herbata z dodatkiem limonki i na moje oko, około 3 łyżeczek cukru. W pierwszych dniach była słodka nie do wytrzymania, a teraz wszyscy słodzimy nasze napoje. 
Jeśli akurat jedliśmy śniadanie u Hindusów, było to z reguły nasi kandar, czyli porcja ryżu z dowolnie wybranymi dodatkami (kurczak w róznych sosach, ryby smażone lub takze w sosach, owoce morza, jajka, sosy curry, warzywa). Kazdy z dodatków ma swoją ustaloną cenę, takze po nałożeniu na talerz tego, na co mamy ochotę, należy zaczekac aż podejdzie klener i podliczy wartość naszego dania. 


Klasyczne stoisko tzw. nasi kandar
Nasi kandar z rybką i kalmarami
W tej samej restauracji można zjeść także roti, o których już wiele razy wspominałam. Są to cienkie naleśniki, które wedle życzenia mozna zjeść z nadzieniem rybnym, z sosem curry, z cukrem, banananami lub dżemem. Wariacje są różne i zależą wyłącznie od inwencji kucharza. 

Na większy głód zdecydownaie poleciłabym murtabak, który tez jest rodzajem nadziewanego nalesnika, często z mięsem i warzywami, ale jest to solidna porcja, większa niż deserowe roti. Na samym szczycie naszej top listy hinduskich przysmaków znalazły się naan bread, a wiec chlebowe placki, przypominające polskie podpłomyki z różnymi sosami i masala. Do chlebka naan najczęsciej zjadaliśmy kawałek kurczaka z sosami lub jakąś warzywną potrawkę.
Murtabak ayam i Aga
Naan bread

Malezyjska kuchnia muzułmańska, to przede wszystkim ryż, a więc nasi, przyrządzany w tysiącu odmian. Nasi goreng ayam, to ten najbardziej klasyczny, smażony zkurczakiem. Do tego można porpsic o telur, czyli jajko lub sayur- warzywa. Jesli nie kurczak, to może ryba, czyli ikan? No, chyba, ze akurat nie mamy ochoty na ryż, możemy zamówić jeden z kilku rodzajów makaronów (mee): kao teow, bihun itd.
Seezling mee
 Makaron może być daniem smażonym lub w postaci zupy, nigdy nie jest się do końca pewnym, jak dana restauracja podaje zamówioną przez nas potrawę. 
Do obiadu oczywiście zamaiwamy minuman, czyli napoje. Cafe panas, to gorąca kawa, teh-o-limon, to nasza ulubiona herbatka. Polubiliśmy takze dziwny, izotoniczny napój o wdzięcznej nazwie 100 PLUS.
Aby jednak uczciwie podejść do tematu, przyznam, że chyba najgorsze doświadczenie smakowe spotkało nas także w Malezji. Spotkało ono w zasadzie Antka, bo nasza pozostała trójka poddała się bez walki. Tą okropną torturą okazała się nasi kerabu- niebieski ryż. Jest to podobno lokalny specjał i są tacy, którzy zachwycają się nim ponad wszystko. W naszym odczuciu jest to raczej paskudztwo. Sam ryż nie smakuje jeszcze najgorzej, ale dodatki, które są z nim podawane, to już męczarnia. Jak myślicie, jaki smak może mieć coś, co zostało nazwane „one houndread years old egg” (stuletnie jajko)? Do tego posypka z mielonych rybich ości, słodko słona kulka z mielonego miesa kurczaka, kiszony czosnek... Potrawa ta zapachem przypomina zdechłego kota i serdecznie jej nie polecam! Jest to jednak wyjątek potwierdzający regułę, iz w Malezji karmiono nas dobrze.
Nasi kerabu
Malezyjska różnorodność potraw mocno nas rozpieściła i z wielkim żalem musieliśmy się pożegnać z jej kuchnią. Powrót do Tajlandii wydawał się nam okrutną, kulinarną torturą.  Przekroczyliśmy granicę po wschodnij stronie i znleżliśmy się w regionie nazywanym „Głębokim Południem”. Trochę niepewnie zagłębialiśmy się w te okolice, ponieważ co nieco słyszeliśmy o trwającej tu walce islamskich ekstremistów z tajskim rządem. Co rusz dochodzi do małych, ale jednak groźnych ataków terrorystycznych, do walk na ulicach.
Gdyby nie wojskowe blokady na drogach, pewnie nie zauważylibyśmy tego niebezpieczeństwa, choć kilka osób zwracało nam uwage, aby po zmroku nie wychodzić na ulicę, nie zapuszczać się w odludne, nieznane tereny. Na szczęście nie mieliśmy okazji zobaczyć na własne oczy, jak tutejsze zmagania wyglądają. Nie jestesmy przekonani takze, czyją stronę w tym konflikcie mielibyśmy trzymać. Z jednej strony rząd, który pozornie pilnuje porządku i bezpieczeństwa, a z drugiej strony ludzie, którzy walczą o terytorium, które od zawsze było muzułmańskie, które kiedyś było autonomiczne i z uwagi na swoją odrębność kulturową od Tajlandii, autonomii tej znowu oczekuje. Obie strony dopuszczają się oczywiscie zbyt daleko idących posunięć, tłuką się  bez skrupułów i ciężko znaleźć w tym środek i czyjąś rację.
Dzieciaki z muzułmańskiej podstawówki i ochraniający szkołę żołnierz
Jendak obecność muzułmanów dodała trochę otuchy naszym żołądkom, ponieważ pojawił się cień szansy, że wraz ze swoją kulturą zachowali takze swoich nawyków kulinarnych. Na szczęście mieliśmy rację i udało się nam zjeść jeszcze kilka dobrych posiłków w malezyjskim stylu. To nas natchnęło do pozwięcia postanowienia, że polubimy tajską kuchnie. Postanowiliśmy mocniej się postarać, popróbować nowych rzeczy i nie skupiać się tylko na najtańszych jadłodajniach. 
Jednym z pierwszych sukcesów były pączki, które znleźliśmy na markecie w miasteczku Narrathiwat. Pyszne! Z różnymi drzemikami w środku i cukrem- pudrem na wierchu! Kolejnym miłym odkryciem był nocny market w Pattani. Tam spróbowaliśmy pysznego sushi, kruchych roglaików z różnym nadzieniem, a także prawdziwego tom yam kung (klasyczna tajska zupa z mlekiem kokosowym, krewetkami, trawą cytrynową, grzybami i pomidorami, bardzo ostra).
Pyyyszne pączusie!
 Jednak najwększym kulinarnym odkryciem były żabie udka. Przyrządzone w chrupiącej panierce okazały się bardzo delikatne i pyszne. Jednak najwięcej pyszności znaeźliśmy w Songkhla. Samo miasteczko jest bardzo przyjemne, a do tego odkryliśmy małą knajpkę, gdzie bardzo sympatyczny chłopak serwuje japońskie specjały. Nie mam pojecia co to dokładnei było, ale mój makaron na słodko, z dodtakiem sezamu i warzyw był niebem w gębie, a Antka curry chyba też mu dorównywało. Wieczorem oczywiście wybraliśmy się szukać pyszności na nocnym amrkecie, gdzie zaskoczeniom nie było końca. Ciasteczka, pierożki, owoce, chrabąszcze... Do wyboru do koloru! Na razie Tajlandia dostaje wielkiego plusa i zwracamy jej odrobinę honoru za te miłe kulinarne zaskoczenia. Zobaczymy jak się nasze badania potoczą dalej, ale jestem dobrej myśli.
Przekąski z nocnego marketu w Songkhla

A może żuczka na kolację?

Żelki

Ryż z mlekiem kokosowym gotowany w bambusowych tubach

2 komentarze:

  1. Fantastyczne! A ile fantastycznych zdjęć! Odkrywanie nowych smaków to chyba jeden z ciekawszych aspektów każdej podróży;-) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Baccarat | The Gruière
    With 샌즈카지노 a 메리트카지노총판 good understanding of playing the game, a player should understand the card game, its rules, the rules 바카라 사이트 of the game, and the strategy and strategy behind each

    OdpowiedzUsuń