Po przejechaniu przez rozpłaszczoną jak naleśnik centralną Kambodżę i po mało relaksującej wizycie w stolicy czas na głębszy oddech. Jedziemy na południe, na wybrzeże. Przede wszystkim, już w drodze zmienia się krajobraz. Pojawiają się pagórki, a nawet większe skałki i robi się zielono. to działa jakoś na moją podświadomość i od razu mam wrażenie, że temperatura spadła o 5 stopni.
Po prostu droga |
Drogowe znajomości |
Karetka pogotowia- wersja dla narzekających na polską służbę zdrowia |
Tym razem nie jesteśmy zainteresowani plażowaniem, którego mieliśmy pod dostatkiem w Tajlandii. Tutaj wciąga nas odkrywanie piękna w prozie życia.
Zaczynamy od spenetrowania targowiska w Kep, małej wiosce, w której się zatrzymaliśmy. Tutejszy rynek nazywany jest "krabowym" i jest to bardzo trafne określenie. Poławiacze krabów, wprost z morza wyciągają na brzeg całe kosze tych stworzonek, które natychmiast są sprzedawane. Można tez zaopatrzyć się w krewetki, kalmary, ryby, a wszystko jeszcze żywe lub świeżo grillowane. Dookoła marketu mnóstwo małych knajpek, bardzo skromnych, serwujących głównie wymienione wyżej potrawy, ale z widokiem na wielki błękit.
Krabowa uczta |
Kep |
Krewetkowy zawrót głowy |
Przy okazji przejażdżki wzdłuż wybrzeża odkrywamy również alternatywę dla wylegiwania się na plaży. Tutaj preferuje się drzemkę w hamaku, pod słomianym daszkiem, który chroni przez ugotowaniem. Dodajcie do tego świeżego arbuza i możecie zacząć nam zazdrościć takiego popołudnia.
Żeby jednak nie rozleniwić się do szpiku kości, kolejne dni spędzamy na bliższych i dalszych wycieczkach krajo- i życio-znawczych.
Zaczynamy od plantacji pieprzu. Uważam, że każdy, kto lubi choć odrobinę grzebać się w garnkach powinien zaliczyć taką lekcję. Wiedzieliście, że pieprz zielony, czarny, biały czy czerwony mogą pochodzić z tego samego krzaczka? Wiecie czemu jedne ziarnka są ostrzejsze, a inne łagodniejsze? Te nowinki i kilka dodatkowych, plus próbowanie ziarenek prosto z krzaczka i zakochaliśmy się w tej przyprawie doszczętnie. Sama plantacja przypomina winnicę, a ta, którą my odwiedziliśmy była w dodatku ślicznie położona pomiędzy zielonymi pagórkami.
Zbiory dojrzałego pieprzu |
Owoce morza ze świeżym, zielonym pieprzem... pyszności! |
Żeby uzupełnić podstawową wiedzę kulinarną pooglądaliśmy sobie także plantację soli morskiej. Jej hodowla wygląda zjawiskowo, a my mieliśmy jeszcze to szczęście, że trafiliśmy na zbiory. Pola solne przypominają pola ryżowe. Są to równe prostokąty, wypełnione wodą morską. W czasie odparowywania wody na polach osadzają się kryształki soli, które potem są zgarniane na małe kopczyki, a następnie wynoszone koszami do magazynów. Oglądałam to z otwartą ze zdziwienia buzią. Czad!
Jeden z ostatnich dni w tej okolicy poświęcamy na wyprawę w góry, do Parku Narodowego Bokor. Widoki na zatokę, stary buddyjski klasztor, wyschnięty wodospad. W dwóch słowach: udana przejażdżka.
Agnieszko, sformułowanie "możecie nam zazdrościć tego popołudnia" dziwnie brzmi. Ja zazdroszczę Wam KAŻDEGO popołudnia! ;-)
OdpowiedzUsuńz tym muszę się zgodzić... ;)
OdpowiedzUsuń