niedziela, 15 kwietnia 2012

Phnom Penh

Do napisania tego posta długo nie mogłam się zabrać, chociaż cały czas sobie obiecuję, że będę na bieżąco. Jednak Phnom Penh, to nie jest miejsce o którym z przyjemnością się opowiada. Poza swoją administracyjną funkcją stołecznego miasta Kambodży jest także skupiskiem najbardziej wyraźnych symboli reżimu Czerwonych Khmerów. Samo miasto nie jest specjalnie ładne, ale nie jest też brzydkie. Jak większość miast w tym kraju jest raczej nijakie, jest pomieszaniem pozostałości po francuskiej kolonizacji i kiczowatej modernistycznej architektury. Są tu przyjemne, zielone skwerki, gdzie mieszkańcy spotykają się na spacerach, ale wokół nich leżą sterty śmieci, które z powodu braku kontenerów na odpadki legalnie wyrzucane są wprost na ulicę. 
Jednak wybaczam temu miastu jego niedoskonałość. Była to kiedyś dwu milionowa metropolia, jednak na skutek reżimu zaprowadzonego przez Pol Pota w latach '70, skurczyło się do około 20 tysięcy mieszkańców. Wszyscy profesorowie, członkowie rządu, poligloci, osoby noszące okulary lub w inny sposób sprawiające wrażenie inteligentnych zostały zamordowane. Ci, którzy przeżyli, zostali rozesłani do obozów pracy w rożne części kraju, ponieważ nowa idea państwa miała opierać się na rozwoju rolnictwa. Rozdzielono rodziny, żony od mężów, dzieci od rodziców. Najmniejsze wykroczenie, myśl przeciwna tyranowi, kończyły się śmiercią. Burzono i wysiedlano miasta, wzorem tego, co stało się w Phnom Penh. Szacuje się, że podczas kilku lat rządów Czerwonych Khmerów zginęło około 2,5 miliona ludzi. To gigantyczna strata, a kiedy weźmiemy pod uwagę, że cały naród tego małego kraju liczył sobie wówczas 7 milionów, staje się ona jeszcze większa. Chyba żaden normalny człowiek nie jest w stanie ogarnąć swoim rozumem jak jest możliwe, aby takie postacie jak Pol Pot, Hitler, Stalin, Pinochet czy inni uroczy panowie, z taką łatwością dokonywali zbrodni na tak ogromną skalę. Naszą frustrację wywołaną tak bliskim zetknięciem się z okrutnością historii potęguje trwający właśnie proces Brevika. To kolejny oszołom, który postanowił naprawiać swoją rzeczywistość za pomocą śmierci, i w najmniejszym stopniu nie czuje się odpowiedzialności za pozbawienie życia 77 osób, w większości nastolatków. Ehh..
zaledwie część ze znalezionych na polach śmierci szczątków
Będąc w Phnom Penh należy odwiedzić dwa miejsca. Pierwsze z nich, to więzienie Tuol Sleng, nazywane S-21. Była to kiedyś szkoła podstawowa, jednak na potrzeby Czerwonych Khmerów został przekształcona w ośrodek karny, gdzie torturowano, zmuszano do fałszywych zeznań i mordowano niewinnych ludzi. 
W miejscu, gdzie odkryto zbiorowa mogiłę, a niej ciała malutkich dzieci ludzie zostawiają dziesiątki bransoletek. 
Z czasem, kiedy więzienie nie mogło już pomieścić wszystkich aresztowanych, zaczęto wywozić ich ciężarówkami za miasto, na tzw. pola śmierci. Początkowo był to jeden transport tygodniowo, jednak z czasem ciężarówki kursowały już codziennie. Na polach śmierci masowo rozstrzeliwano jeńców lub zabijano ich na inne straszne sposoby. Najbardziej jednak poruszające jest miejsce, gdzie mordowano dzieci. Większości z nich roztrzaskiwano czaszki o pień drzewa. Masakryczne miejsce, poruszające i wyciskające łzy. Jednak uważam, ze słusznie pokazuje się tam tak dobitnie okropność tego, co się wydarzyło. Może to odniesie jakiś skutek.
Więzienie Tuol Sleng

Drewniane cele wybudowano w miejscu szkolnych klas.
Na koniec pobytu w Phnom Penh, dla polepszenia nastroju i odzyskania równowagi odwiedzamy kompleks pałacowy. Nie wart ceny, jaką musieliśmy zapłacić, żeby dostać się do środka, ale generalnie całkiem przyjemne miejsce. 
Ulica, pierwszy lepszy róg
Z wizytą u króla

Chyba nie ma go w domu...

Antonio Brodaty :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz