sobota, 14 kwietnia 2012

Pływający świat

Przyszła pora na bliższe zapoznanie z największym w Azji jeziorem, Tonle Sap i jego mieszkańcami. To dosyć niesamowite miejsce, które zajmuje całą centralną część na mapie Kambodży. W porze suchej staje się o około 10 tysięcy km kwadratowych większe i o około 10 metrów głębsze. Spokojna rzeka, która z niego wypływa, w czasie sezonu deszczowego zmienia swój bieg i zaczyna wtłaczać do jeziora wodę z Mekongu. Okoliczne pola zostają zalane, a komunikacja  przenosi się na łodzie. Wioski, które sąsiadują z brzegami jeziora stoją na wysokich palach, albo po prostu unoszą się na wodzie na bambusowych tratwach. Przypomina to trochę birmańskie jezioro Inle. Odległości drogowe do nadbrzeżnych wiosek podawane są w przedziale np od 7 do 15 kilometrów.


Na pierwszy rzut oka widać, że życie w towarzystwie takiego nieokiełznanego sąsiada jest trudne. Kampong Luong, pierwsza wioska, którą odwiedziliśmy, wygląda jak slumsy. Domki sa tu prymitywne, sklecone z blachy, trzciny, liści palmowych. Wszystko wygląda tak, jakby miało się lada chwila zawalić. Znaczna część domostw na stałe jest umieszczona na wodzie. Droga po prostu w pewnym momencie wpada do jeziora i dalej już tylko łodzią.



noworoczna ofiara dla Buddy

Podobne miejsce znajdujemy w Kampong Chhnang, tyle, że tutaj życie toczy się w oparciu o wody rzeki Tonle, wpadającej do jeziora. Najpierw oglądamy wszystko od strony lądu i przy okazji mamy okazję zobaczyć jak świętowany jest drugi dzień obchodów powitania Nowego Roku. Przy odgłosach głośnej muzyki drogę zastępuje nam tłumek dziewczyn zbierających datki dla mnichów. Tradycja mówi, że tego dnia należy spełniać dobre uczynki:-) No, a przy okazji Sławek zostaje ozdobiony jakąś białą mączką, ponieważ wczorajsze lanie wodą dzisiaj przeistoczyło się w obsypywanie tym białym proszkiem.Nie mam pojęcia dlaczego, ale Sławek upaćkany od czubka głowy po same pięty- bezcenne!


Wracając do wioski... Jej część, którą zwiedziliśmy suchą nogą jest niesamowita. Wszystko zbudowane jest na wysokich palach, a obrazki pracujących rybaków, załadunku towarów na łodzie, życia, które tu się toczy zapierają nam dech w piersiach. Chyba własnie w taki sposób wyobrażałam sobie Azję, planując tą podróż.

Następnego dnia rano wybieramy się także na rekonesans okolicy od strony wody i znowu brak nam słów. Ciężko uwierzyć, ze można żyć w taki sposób, na tak ograniczonej powierzchni. Woda dostarcza tu pożywienia, w niej załatwia się potrzeby fizjologiczne, a kilka metrów dalej pierze się odzież i kąpie dzieciaka. O dziwo, nie czuć tu smrodu ryb czy ścieków. 







Kończymy wycieczkę pałaszując jeszcze gorące gofry i ruszamy do stolicy.

1 komentarz:

  1. Przedostatnie i jeszcze jedno wcześniej są najlepsze. Jakie kolory! Chociaż patrząc na pozostałe świat tam wydaje się trochę szaro - bury.

    OdpowiedzUsuń