Długo nie wytrzymaliśmy siedząc
w miejscu. Miło się trochę pobyczyć, ale jeszcze lepiej poczuć na nowo
wyzwanie. Laos czeka, więc ruszamy. Postawilismy sobie za cel zrobienie objazdu
po drogach i bezdrożach południowo- wschodniej części kraju, bo jakoś tak od poczatku mocno nas ciągnie w
kierunku wiejsko- górsko- krajobrazowym, a mniej w miejskie szaleństwa.
Upatrzyliśmy sobie jako cel przejechanie
tzw. Southern Swing, czyli pętli dróg i dróżek na wyżynie Bolaven. W życiu o niej nie słyszałam, póki nie
zaczęłam szperać w mapach i przewodnikach, a tu okazuje się, że pół świata
pędzi na Bolaven po świeżutką kawę i herbatę. Najsprytniejsi okazali sie
Francuzi, którzy nauczyli lokalnych farmerów uprawy tych dwóch roślin, a teraz
skupują gotowe surowce, wprowadzają swoje technologie, upodobania i bagietki.
Nie specjalnie mi to przeszkadza, bo uwielbiam kawę dobrej jakości, zwłaszcza
świeżą, chociaż panoszenie się Anglików i Francuzów na tym kontynencie odrobinę
psuje mi ogólne wrażenie na tema Europejczyków.
Po płaskiej i szaro- brunatnej
Kambodży plątanie sie po kawowych plantacjach, przeplatanych górami i
wodospadami było prawdziwą rozkoszą.
Imponujące kaskady wodne osiągające powyżej 100 metrów są tu chlebem
powszednim, dostępne na wyciągnięcie ręki, w dodtaku umożliwiające kąpiel!
Ale, ale... Może zacznę od
początku. Wycieczka zaczęła nam się dośc rozrywkowo, ponieważ przyłączyła sie
do naszej drużyny pewna dziewczyna, która na wypożyczonym motocyklu wybrała się
samotnie w drogę, nie majac pojęcia o prowadzeniu, zasdach ruchu i zachowaniu
na drodze. Podjęła odważną decyzję i twardo przy niej obstawała, jednak z
radościa przyjęła propozycję wspólnego przejechania kilkudziesięciu kilometrów
i kilka krótkich lekcji od chłopaków. Nie dawaliśy jej zbyt wielkich szans na
przeżycie tej eksapady, ale skoro się tak uparła, to prosze bardzo. Dzięki niej tempo naszej jazdy nie przekraczło
40 km/godzinę, w związku z czym nawet ja zostałam dopuszczona do prowdazenia
motoru! Natychmiast zdrętwiały mi wszystkie mięśnie na kręgosłupie, a ręce
kurczowo zacisnęły się na kierownicy, jednak jakoś poszło i nawet nikomu nie
zrobiłam krzywdy. Miałam tylko nadzieję, że uda mi się po tej przejażdżce
odzyskać pierwotną sprawność mięśni i kończyn.
Dwa dni upłynęly nam na podróży
od wodospadu do wodospadu, od wioski do wioski. Trochę pobłąkaliśmy się po
jakichś świeżo zaoranych polach, trochę po piaszczystych, górskich dróżkach.
Wszystko w koło było zachwycające, do tego chłodniejsze niż na codzień górskie powietrze... Już wiedzieliśmy, że
Laos będzie jednym z ładniejszych azjatyckich krajów. Dodatkowe plusy
przyznaliśmy mu za śliczne, czyste wioski, z zadbanymi ogródkami i kwiatkami przed domami.
Jedynym naszym problemem
podczas tej przejażdżki była dziurawiąca się dętka na byle kamyku. Nasze opony są już tak
wytarte, że niedługo będziemy chyba jechać na samych felgach, a co gorsza, o kupnie nowych dętek
czy opon możemy zapomnieć. W Laosie, podobnie jak w Kambodzy można kupić
wyłącznie o rozmiar większe lub dwa rozmiary mniejsze. Łatanie tych dziur jest
jako tako możliwe, dopóki kręcimy się po zaludnionej okolicy, gdzie można
wpakować się komus do garażu lub małego warsztaciku i naprawić to paskudztwo.
Gorzej, jeśli zdarzy się nam to na pustkowiu. Jedynym wyjściem będzie chyba
zarzucenie sobei motoru na plecy i maraton do najblizszej wioski. W planach
mamy przejazd w północnym kierunku, trasą, o której słyszeliśmy bardzo różne,
ale raczej mało pochlebne opinie, także teraz skupiamy się na szukaniu jakiegoś
rozwiązania dla naszych kólek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz