niedziela, 6 maja 2012

Southern Swing


Długo nie wytrzymaliśmy siedząc w miejscu. Miło się trochę pobyczyć, ale jeszcze lepiej poczuć na nowo wyzwanie. Laos czeka, więc ruszamy. Postawilismy sobie za cel zrobienie objazdu po drogach i bezdrożach południowo- wschodniej części kraju, bo  jakoś tak od poczatku mocno nas ciągnie w kierunku wiejsko- górsko- krajobrazowym, a mniej w miejskie szaleństwa. Upatrzyliśmy sobie jako cel  przejechanie tzw. Southern Swing, czyli pętli dróg i dróżek na wyżynie Bolaven.  W życiu o niej nie słyszałam, póki nie zaczęłam szperać w mapach i przewodnikach, a tu okazuje się, że pół świata pędzi na Bolaven po świeżutką kawę i herbatę. Najsprytniejsi okazali sie Francuzi, którzy nauczyli lokalnych farmerów uprawy tych dwóch roślin, a teraz skupują gotowe surowce, wprowadzają swoje technologie, upodobania i bagietki. Nie specjalnie mi to przeszkadza, bo uwielbiam kawę dobrej jakości, zwłaszcza świeżą, chociaż panoszenie się Anglików i Francuzów na tym kontynencie odrobinę psuje mi ogólne wrażenie na tema Europejczyków.




Po płaskiej i szaro- brunatnej Kambodży plątanie sie po kawowych plantacjach, przeplatanych górami i wodospadami było prawdziwą rozkoszą.  Imponujące kaskady wodne osiągające powyżej 100 metrów są tu chlebem powszednim, dostępne na wyciągnięcie ręki, w dodtaku umożliwiające kąpiel!




Ale, ale... Może zacznę od początku. Wycieczka zaczęła nam się dośc rozrywkowo, ponieważ przyłączyła sie do naszej drużyny pewna dziewczyna, która na wypożyczonym motocyklu wybrała się samotnie w drogę, nie majac pojęcia o prowadzeniu, zasdach ruchu i zachowaniu na drodze. Podjęła odważną decyzję i twardo przy niej obstawała, jednak z radościa przyjęła propozycję wspólnego przejechania kilkudziesięciu kilometrów i kilka krótkich lekcji od chłopaków. Nie dawaliśy jej zbyt wielkich szans na przeżycie tej eksapady, ale skoro się tak uparła, to prosze bardzo.  Dzięki niej tempo naszej jazdy nie przekraczło 40 km/godzinę, w związku z czym nawet ja zostałam dopuszczona do prowdazenia motoru! Natychmiast zdrętwiały mi wszystkie mięśnie na kręgosłupie, a ręce kurczowo zacisnęły się na kierownicy, jednak jakoś poszło i nawet nikomu nie zrobiłam krzywdy. Miałam tylko nadzieję, że uda mi się po tej przejażdżce odzyskać pierwotną sprawność mięśni i kończyn.




Dwa dni upłynęly nam na podróży od wodospadu do wodospadu, od wioski do wioski. Trochę pobłąkaliśmy się po jakichś świeżo zaoranych polach, trochę po piaszczystych, górskich dróżkach. Wszystko w koło było zachwycające, do tego chłodniejsze niż na codzień  górskie powietrze... Już wiedzieliśmy, że Laos będzie jednym z ładniejszych azjatyckich krajów. Dodatkowe plusy przyznaliśmy mu za śliczne, czyste wioski, z zadbanymi ogródkami i kwiatkami  przed domami.





Jedynym naszym problemem podczas tej przejażdżki była dziurawiąca się dętka na byle kamyku. Nasze opony są już tak wytarte, że niedługo będziemy chyba jechać na samych  felgach, a co gorsza, o kupnie nowych dętek czy opon możemy zapomnieć. W Laosie, podobnie jak w Kambodzy można kupić wyłącznie o rozmiar większe lub dwa rozmiary mniejsze. Łatanie tych dziur jest jako tako możliwe, dopóki kręcimy się po zaludnionej okolicy, gdzie można wpakować się komus do garażu lub małego warsztaciku i naprawić to paskudztwo. Gorzej, jeśli zdarzy się nam to na pustkowiu. Jedynym wyjściem będzie chyba zarzucenie sobei motoru na plecy i maraton do najblizszej wioski. W planach mamy przejazd w północnym kierunku, trasą, o której słyszeliśmy bardzo różne, ale raczej mało pochlebne opinie, także teraz skupiamy się na szukaniu jakiegoś rozwiązania dla naszych kólek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz