Minęło już kilka dnia od naszej wyczynowej przejażdżki, a my nadal pozostajemy pod jej wrażeniem i opowiadamy o naszych przeżyciach Sławowi, który tez w końcu się jakimś cudem odnalazł. Przez chwilę baliśmy się, że pojechał za nami i utknął gdzies w górach, ale na szczęście tak się nie stało.
Naszym kolejnym celem jest obecnie jaskinia Konglor. Pomimo, że w ciagu tych ostatnich kilku miesięcy jaskiń widziałam na tyle dużo, że chyba na jakies 20 lat powinno mi wystarczyć, to na tą dałam się skusić. Jest o tyle niezwykłą, że nie da się do niej dostać w żaden inny sposób niż łodzią. Łódka mieści trzech pasażerów, sternika i nawigatora, który siedzi na dziobie i za pomocą reflektora wyławia z ciemności skalne przeszkody. Łódeczka jest wąska i bardzo chwiejna, ale jeśli siedzimy względnie nieruchomo można opanować jej kiwanie isę na boki. Co kilkadziesiąt metrów musimy wyskakiwać i razem z naszą załogą przepychać łódkę przez podwodne przełomy i skalne stopnie.
Tunel, którym płynęliśmy ma około 7 km, a samo wnętrze tej jaskini przyprawia o zawrót głowy. Wygląda to tak, jakby góra pod którą się znajdujemy została aż po szczyt wydrążona od środka. Co ciekawe, ten szlak jest ne tylko atrakcją turystyczną, ale także szlakiem handlowym, który pozwala hodowcom tytoniu ominąć paskudne i nieprzejezdne drogi i przewieźć swój towar.
To dla mnie dosyć niesamowite, że w tym kraju nadal dużo szybciej i wygodnie podróżuje się rzekami. W takiej sytuacji drogi idą w zapomnienie i jeśli nie prowadzą do większego miasta, nikt nigdy ich nie naprawia (lub nigdy nie zostały wybudowane).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz