Planując podróż po krajach Azji Południowo- Wschodniej, ani
przez chwilę nie przypuszczałam, że tak dużo czasu i energii pochłonie nam
Tajlandia. Dotychczas znałam ją jedynie ze strzępków zasłyszanych gdzieś w
mediach informacji i wydawała mi sie raczej mało interesującym krajem. Owszem,
rzeczą wiadomą było, że bez przerwy ciągnie w jej kierunku karawana turystów z
Europy, ale to wcale nie oznaczało dla nas, że musi się kryć w tym kraju coś
niezwykłego. Jesli gdzieś można znaleźć piaszczyste plaże i słońce o każdej
porze roku, to miejsce takie zawsze będzie popularnym punktem urlopowym.
Chyba nie muszę nikogo specjalnie zapewniać, że moje zdanie
na temat Tajlandii uległo zupełnej zmianie. Oczywiscie nie stało się to wraz z
pierwszym przekroczeniem granicy, ale z czasem. Największym przełomem w moim
stereotypowym myśleniu było kupno motoru i pierwsze wyprawy w głąb kraju na
własną rękę. Kiedy zaczęliśmy odkrywać górskie wioski i krajobrazy, kiedy
zaczęliśmy rozumiec naturę i kulturę tego kraju, kiedy poznaliśmy troche jego
mieszkańców, zaczęliśmy to wszystko lubić. Wszytsko nam sprzyjało: pogoda,
ludzie, drogi, przypadki. Jednak po prawie półtora miesięcznym pobycie w
Tajlandii i zjechaniu jej z północy na południe, żadne z nas nie przekonało się
do tajskiej kuchni. Był to chyba mój największy zawód, ponieważ pochwały na jej
temat słyszałam od przeróżnych osób, ale nie znalazłam ich potwierdzenia w
rzeczywistości.
Kiedy nasz poziom znudzenia i pogardy dla ryżu z kurczakiem
sięgnął już zenitu, na szczęście, wjechaliśmy do Malezji.
Okazała się ona rajem
kulinarnym, a dania kuchni indyjskiej szybko stały się naszymi ulubionymi.
Bardzo łatwo przyszło nam takze opanowanie podstawowych nazw potraw,
występujących w większości menu, w związku z czym, nawet w restauracjach typowo
lokalnych, gdzie raczej nie bywają turyści, nie mieliiśmy problemu z
zamówieniem tego, na co mamy ochotę. Przy większości posiłków towarzyszyła nam
takze gorąca herbata z dodatkiem limonki i na moje oko, około 3 łyżeczek cukru.
W pierwszych dniach była słodka nie do wytrzymania, a teraz wszyscy słodzimy
nasze napoje.
Jeśli akurat jedliśmy śniadanie u Hindusów, było to z reguły nasi kandar, czyli porcja ryżu z
dowolnie wybranymi dodatkami (kurczak w róznych sosach, ryby smażone lub takze
w sosach, owoce morza, jajka, sosy curry, warzywa). Kazdy z dodatków ma swoją
ustaloną cenę, takze po nałożeniu na talerz tego, na co mamy ochotę, należy
zaczekac aż podejdzie klener i podliczy wartość naszego dania.
|
Klasyczne stoisko tzw. nasi kandar |
|
Nasi kandar z rybką i kalmarami |
W tej samej restauracji
można zjeść także roti, o których już
wiele razy wspominałam. Są to cienkie naleśniki, które wedle życzenia mozna
zjeść z nadzieniem rybnym, z sosem curry, z cukrem, banananami lub dżemem.
Wariacje są różne i zależą wyłącznie od inwencji kucharza.
Na większy głód
zdecydownaie poleciłabym murtabak,
który tez jest rodzajem nadziewanego nalesnika, często z mięsem i warzywami,
ale jest to solidna porcja, większa niż deserowe roti. Na samym szczycie naszej
top listy hinduskich przysmaków znalazły się naan bread, a wiec chlebowe placki, przypominające polskie
podpłomyki z różnymi sosami i masala.
Do chlebka naan najczęsciej zjadaliśmy kawałek kurczaka z sosami lub jakąś
warzywną potrawkę.
|
Murtabak ayam i Aga
|
|
Naan bread |
Malezyjska kuchnia muzułmańska, to przede wszystkim ryż, a
więc nasi, przyrządzany w tysiącu
odmian. Nasi goreng ayam, to ten
najbardziej klasyczny, smażony zkurczakiem. Do tego można porpsic o telur, czyli jajko lub sayur- warzywa. Jesli nie kurczak, to
może ryba, czyli ikan? No, chyba, ze
akurat nie mamy ochoty na ryż, możemy zamówić jeden z kilku rodzajów makaronów
(mee): kao teow, bihun itd.
|
Seezling mee |
Makaron
może być daniem smażonym lub w postaci zupy, nigdy nie jest się do końca
pewnym, jak dana restauracja podaje zamówioną przez nas potrawę.
Do obiadu
oczywiście zamaiwamy minuman, czyli
napoje. Cafe panas, to gorąca kawa, teh-o-limon, to nasza ulubiona herbatka.
Polubiliśmy takze dziwny, izotoniczny napój o wdzięcznej nazwie 100 PLUS.
Aby jednak uczciwie podejść do tematu, przyznam, że chyba
najgorsze doświadczenie smakowe spotkało nas także w Malezji. Spotkało ono w
zasadzie Antka, bo nasza pozostała trójka poddała się bez walki. Tą okropną
torturą okazała się nasi kerabu-
niebieski ryż. Jest to podobno lokalny specjał i są tacy, którzy zachwycają się
nim ponad wszystko. W naszym odczuciu jest to raczej paskudztwo. Sam ryż nie
smakuje jeszcze najgorzej, ale dodatki, które są z nim podawane, to już
męczarnia. Jak myślicie, jaki smak może mieć coś, co zostało nazwane „one
houndread years old egg” (stuletnie jajko)? Do tego posypka z mielonych rybich ości, słodko słona kulka z mielonego miesa kurczaka, kiszony czosnek... Potrawa
ta zapachem przypomina zdechłego kota i serdecznie jej nie polecam! Jest to
jednak wyjątek potwierdzający regułę, iz w Malezji karmiono nas dobrze.
|
Nasi kerabu |
Malezyjska różnorodność potraw mocno nas rozpieściła i z
wielkim żalem musieliśmy się pożegnać z jej kuchnią. Powrót do Tajlandii
wydawał się nam okrutną, kulinarną torturą. Przekroczyliśmy granicę po wschodnij stronie i
znleżliśmy się w regionie nazywanym „Głębokim Południem”. Trochę niepewnie
zagłębialiśmy się w te okolice, ponieważ co nieco słyszeliśmy o trwającej tu
walce islamskich ekstremistów z tajskim rządem. Co rusz dochodzi do małych, ale
jednak groźnych ataków terrorystycznych, do walk na ulicach.
Gdyby nie wojskowe blokady na drogach, pewnie nie
zauważylibyśmy tego niebezpieczeństwa, choć kilka osób zwracało nam uwage, aby
po zmroku nie wychodzić na ulicę, nie zapuszczać się w odludne, nieznane
tereny. Na szczęście nie mieliśmy okazji zobaczyć na własne oczy, jak tutejsze
zmagania wyglądają. Nie jestesmy przekonani takze, czyją stronę w tym
konflikcie mielibyśmy trzymać. Z jednej strony rząd, który pozornie pilnuje
porządku i bezpieczeństwa, a z drugiej strony ludzie, którzy walczą o
terytorium, które od zawsze było muzułmańskie, które kiedyś było autonomiczne i
z uwagi na swoją odrębność kulturową od Tajlandii, autonomii tej znowu
oczekuje. Obie strony dopuszczają się oczywiscie zbyt daleko idących posunięć,
tłuką się bez skrupułów i ciężko znaleźć
w tym środek i czyjąś rację.
|
Dzieciaki z muzułmańskiej podstawówki i ochraniający szkołę żołnierz |
Jendak
obecność muzułmanów dodała trochę otuchy naszym żołądkom, ponieważ pojawił się
cień szansy, że wraz ze swoją kulturą zachowali takze swoich nawyków
kulinarnych. Na szczęście mieliśmy rację i udało się nam zjeść jeszcze kilka
dobrych posiłków w malezyjskim stylu. To nas natchnęło do pozwięcia
postanowienia, że polubimy tajską kuchnie. Postanowiliśmy mocniej się postarać,
popróbować nowych rzeczy i nie skupiać się tylko na najtańszych jadłodajniach.
Jednym
z pierwszych sukcesów były pączki, które znleźliśmy na markecie w miasteczku Narrathiwat. Pyszne! Z różnymi drzemikami w środku i cukrem- pudrem na wierchu!
Kolejnym miłym odkryciem był nocny market w Pattani. Tam spróbowaliśmy
pysznego sushi, kruchych roglaików z różnym nadzieniem, a także prawdziwego tom
yam kung (klasyczna tajska zupa z mlekiem kokosowym, krewetkami, trawą
cytrynową, grzybami i pomidorami, bardzo ostra).
|
Pyyyszne pączusie! |
Jednak najwększym kulinarnym
odkryciem były żabie udka. Przyrządzone w chrupiącej panierce okazały się
bardzo delikatne i pyszne. Jednak najwięcej pyszności znaeźliśmy w Songkhla.
Samo miasteczko jest bardzo przyjemne, a do tego odkryliśmy małą knajpkę, gdzie
bardzo sympatyczny chłopak serwuje japońskie specjały. Nie mam pojecia co to
dokładnei było, ale mój makaron na słodko, z dodtakiem sezamu i warzyw był
niebem w gębie, a Antka curry chyba też mu dorównywało. Wieczorem oczywiście
wybraliśmy się szukać pyszności na nocnym amrkecie, gdzie zaskoczeniom nie było
końca. Ciasteczka, pierożki, owoce, chrabąszcze... Do wyboru do koloru! Na
razie Tajlandia dostaje wielkiego plusa i zwracamy jej odrobinę honoru za te
miłe kulinarne zaskoczenia. Zobaczymy jak się nasze badania potoczą dalej, ale
jestem dobrej myśli.
|
Przekąski z nocnego marketu w Songkhla |
|
A może żuczka na kolację? |
|
Żelki |
|
Ryż z mlekiem kokosowym gotowany w bambusowych tubach |